środa, 17 czerwca 2015

Coś-niecoś czyli tyci-tyci-nic.

Chciałabym powiedzieć, że miałam dobry powód do tego, by przez ostatnie tygodnie milczeć - na przykład tak pochłonęło mnie zszywanie quiltu na podwójne małżeńskie łoże, że o całym bożym świecie zapomniałam. Niestety takiej słusznej wymówki nie mam, a przynajmniej nie tym razem.
Czas jakby przede mną uciekał, gnał na łeb na szyję, a ja wiecznie zabiegana (chyba muszę nieco poćwiczyć i nabrać kondycji, bo wstyd mieć taką zadyszkę :) ). W międzyczasie popełniłam parę drobnych projektów - takich dosłownie tyci-tyci. Coś małego, niezbyt skomplikowanego, co można uszyć w jeden wieczór, może dwa. Potrzeba twórcza zaspokojona. Tyle, że wielkiego ŁAŁ niegodna :)

Na początek - okładka na brulion.


Okładka szyta metodą quilt-as-you-go, czyli moją ulubioną. Nie wymagała pocięcia ani jednego większego kawałka tkaniny - przekopałam się za to przez stosy ścinków i resztek. Okładka jest usztywniona wyjmowaną tekturką, ładnie trzyma formę. Całkiem mi się podoba, co nie oznacza, że projekt nie wymaga pewnego dopracowania. W kolejnej wersji pokuszę się o doszycie jakiegoś mocowania - co by całość nie otwierała się nieproszona. W środku jest też miejsce, które aż się prosi o jakieś kieszonki, zakładki. Następnym razem :)


Skromnie - takie drobne coś-niecoś, tyci-tyci-nic :)))


Ściskam i tym, którzy dopingowali - serdecznie i z całego serducha dziękuję :)
K.